Hej. Jak droga do Chorwacji przez Słowację i Węgry? Czy lepiej lecieć na Austrię? Wyjeżdżamy w piątek wieczorem.
Dziękuję wam za oglądanie tego filmu. 💕 Zostawcie like, suba i komentarz!Insta:@doniaaa.0TikTok:@doniaa.0
pierwsza moja tak długa trasa. W materiale tym dziele się moimi luźnymi przemyśle kami i spostrzeżeniami.
Jeśli na urlop do Chorwacji chcemy pojechać samochodem, dobrze jest dokładnie przestudiować mapę i zaplanować najbardziej optymalną trasę. W dobie urządzeń GPS wydaje się nam, że bez problemu dojedziemy na miejsce i rzeczywiście tak jest, ale trasa wskazana przez system nie zawsze będzie najkorzy
Abstract. Read online. No abstracts available. Published in Przekłady Literatur Słowiańskich ISSN 1899-9417 (Print) 2353-9763 (Online) Publisher Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego
שירים להורדה Trasa do Chorwacji (1 000) Droga do Chorwacji 2023 Warszawa — Bibinje na raz . 2:49 : DLACZEGO NIE POWINNIŚCIE JECHAĆ DO CHORWACJI W
fG0Dpf. Drogi w Chorwacji w większości są bezpieczne i dobrej jakości. Do nadmorskich kurortów mkniemy autostradą lub drogą krajową. Następnie wjeżdzamy na Magistralę Adriatycką potocznie zwaną ‘ Jadranką”. Pięknie, bezpiecznie i wygodnie! Jednakże znajdziemy niebezpieczne drogi w Chorwacji, które mogą nam przysporzyć ciarki na plecach i pot na czole. Zazwyczaj są to drogi na wyspach lub prowadzące na szczyty górskie. Oto kilka z nich, które według nas były niebezpieczne i podniosły adrenalinę ( szczególnie mi jako pasażerowi ). 1. Droga na Sv. Jure ( Riwiera Makarska ) Niebezpiecznie, wąsko, dużo zakrętów, ale WARTO! Widok z góry zapiera dech w piersiach. Jeśli macie ochotę wjechać na Sv. Jure to zróbcie to! Nie ma czego się bać! A jak to zrobić pisaliśmy w tym poście – KLIKNIJ 2. Wyspa Cres – odcinek do miasteczka Beli To jedna z najgorszych dróg jakie musielismy pokonać. Szczególnie pasażerowi nie jest tu do śmiechu. Droga ciągnie się przy wielkim urwisku. Samochody mijają się w małych zatokach. Do dziś pamietam, że poinformowalam męża, że wolę wrócić na piechotę, niż znów nią jechać. Jestem z tych wytrzymałych, ale tutaj zostało to wystawione na próbę! Jednakże warto pojechać do Beli. Tu znajduje Centrum edukacyjno – badawcze, gdzie możemy zobaczyć sępy płowe. Samo miasteczko jest urocze. Więcej informacji o miasteczku i wyspie – KLIKNIJ 3. Wyspa Hvar – odcinek do tunelu Pitve Chyba najgorsza droga jaką jechaliśmy w Chorwacji. Wąska, brak miejsca do wymijania aut. Często trzeba było cofać, aby samochody jakoś się minęły. Do tej pory mam ciarki na plecach jak ją wspominam! Do tego sam tunel już robi wrażenie! Po sezonie była wyłączona sygnalizacja, także było ciekawie! Więcej o Hvar – KLIKNIJ 4. Wyspa Hvar – odcinek Sucuraj – Jelsa Dośc trudna droga, wąska, jednak bardzo malownicza. Nie chcecie trafić na kampera, wtedy podróż może trwać jeszcze dłużej. Chyba, że kierowca się zlituje i zjedzie na pobocze. Nie radzimy tam bawić się w omijanie…wraki aut leżące na zboczach nie zachęcały… 5. Płw. Peljesac – odcinek od tunelu Dingac do Trestnika Malownicza bardzo przyjemna, lecz wąska droga. Sam tunel nie robi juz takiego wrażenia jak na Hvarze. Droga prowadzi do Trstenika, jedziemy wzdłóż zbocza, w dole mijamy wioski, wszędzie rosną winorośla. Zatrzymajcie się i spróbujcie, najlepsze winogrona jakie jadłam w życiu. Zawarte są w nich najlepsze cechy Chorwacji! Więcej o Trstenik – KLIKNIJ 6. Stara droga przez Plitvički Ljeskovac do Jezior Plitvickich ( zjazd z drogi 52 ) Do tej pory nie wiem, jak się na niej znaleźliśmy, chyba poprowadziły nas tak znaki, może nawigacja. Wydawało by się, że na lądzie nas nic nie zaskoczy…a jednak! Bardzo wąska, stroma droga, wśród lasów i wąwozów. Bardzo duży problem z mijaniem, niby skrót, a na pewno nam nie przyśpieszył. Przy drodze znaki z informacją o minach. Pragnęłam tylko, aby znaleźc się już w Plitvicach. Szukasz informacji o Jeziorach Plitvickich – KLIKNIJ 7. Płw. Peljesac – odcinek Trpanj do Divna Droga dośc wąska, problem z wymijaniem. Jednakże najbardziej spektakularny moment to zjazd do plaży Divna, droga wije się niemiłosiernie, nie wiesz co wyjedzie Ci z zakrętu, ale widoki to bajka! Koniecznie musicie odwiedzic to miejsce! Informacje o plaży Divna – KLIKNIJ
Po wakacjach w 2020 roku pozostał spory niedosyt. Nie pewność i strach pokierował nas tamtego lata na północ, nad polskie morze. Pozostały mieszane odczucia. Tym gorzej czytało się i oglądało relacje tych, którzy odważnie ruszyli na południe, na Węgry czy jeszcze dalej do Chorwacji. Nim się obejrzeliśmy przyszło lato roku 2021. Szczepienia przeciwko covid dodały pewności siebie. Było w 100% pewne, że wyjeżdżamy tam gdzie jest gwarancja dobrej pogody, a dokąd dokładnie to miało się okazać przed samym wyjazdem. Planowanie trasy Chorwacja droga na wyspę Pag skrzyżowanie z trasa e65. Ogólny zarys, że na pewno pole kempingowe na Chorwacji, był oczywisty. Tylko które? Dzięki relacjom mniej lub bardzie sławnych podróżników cel w końcu został określony, wyspa Pag, Nowalija i mieszczący się w tej okolicy kemping Strasko. W poprzednim roku wynajem parceli nie był problemem. W tym roku próba dokonania jakieś rezerwacji kończyła się niepowodzeniem. Na polu jest jednak spory obszar nie oznaczony. Zatem lekki dreszczyk niepewności do kieszeni i pora w podróż. Do drugiej kieszeni zaś znak zapytania dotyczący Węgier. Przypomnę, że w lipcu nasi bratańce byli zamknięci dla turystów. Możliwy był tranzyt wyznaczonymi trasami. Na szczęście nasz urlop przypadał na sierpień, kiedy to poluzowano obostrzenia. Choć do ostatniej godziny przed wyjazdem kontrolowałem oficjalne komunikaty to tak naprawdę stan rzeczywisty lepiej prezentowały komentarze podróżujących w ostatnich dniach po drogach i w kierunku, do którego my również planowaliśmy dotrzeć. Chorwacja droga na wyspę Pag widoki z trasy. Rzut oka na mapę, wykaz proponowanych tras. Sprawdzenie kosztów autostrad w poszczególnych krajach. Odrzucamy opcję Słowenii zatem i Austria odpada. Naszą podróż chcemy rozpocząć wieczorem, aby pokonać większość drogi nocą. Ostatecznie stawiamy na sprawdzony od lat wariant. Wyjeżdżam spod Katowic, kieruje się na przejście graniczne w Cieszynie, przejeżdżamy przez Czechy i wjeżdżamy do Słowacji. Ten odcinek pokonujemy bez żadnej kontroli. Jedyne służby mijamy przy stłuczce do jakiej doszło przed zjazdem na autostradę E75. Bywało, że w przejeżdżając przez Słowację nocą żaden samochód nie wyprzedził mnie na całej trasie do Bratysławy, a z przeciwka mijało mnie może trzy pojazdy. Tym razem wjechaliśmy na słowacką autostradę kilka godzin wcześniej niż w docelowej drodze na Węgry. Nasz ulubiony wakacyjny kraj przejechaliśmy tranzytem zmierzając na przejście graniczne z Chorwacją. Do Madziarzy wrócimy w drodze powrotnej. Teraz kierujemy się na Żylinę i dalej ku słowackiej stolicy. Ten odcinek oprócz tego, że może się dłużyć w nocnych okolicznościach przyrody nie zawiera nic godnego uwagi. Widok na Chorwackie wyspy z drogi E65. Przez Bratysławę przejeżdżamy równie szybko. Dalej trochę serpentyn, skupienia przy rozjazdach, by nie znaleźć się nagle na pasie, który pokieruje nas w stronę granicy Austriackiej. My zmierzamy na przejście graniczne z Węgrami. Pomimo, że Węgrzy przeszli już na elektroniczny system opłat za autostrady przy starych budynkach ciągle sporo pojazdów, nie tylko ciężarowych. Nie zatrzymujemy się i przejeżdżamy sprawnie granice obu państw. Gdy już jesteśmy na węgierskiej ziemi następuje zwrot akcji. Nie ma w tym żadnego zaskoczenia, bo od lat sytuacja jest podobna. Puste nocą autostrady Słowacji przemieniają się w zatłoczone autostrady na Węgrzech. Nie jedziemy jednak długo w tej karawanie aut, mniej więcej na wysokości Mosonmagyaróvár zjeżdżamy na drogę 86 i kierujemy się na M85. Wąskie drogi, ale ruch również nie duży. Zastanawiamy się czy wszystkie samochody przekraczające granicę o tej później porze kierują się na Chorwację. Póki co skupiamy się na drodze, choć często jest to teren zabudowany i oczywiste jest ograniczenie prędkości to przesuwamy się sprawnie po mapie zdążając do granicy. Na autostradę A7 wjeżdżamy w okolicach miejscowości Nagykanizsa. Przed nami przejście i kontrola graniczna po stronie Chorwackiej. Podróż na wyspę Pag Chorwackie wyspy widok z brzegu przy trasie E65. Dojeżdżając do punkt kontroli zdziwienie i zarazem pozytywne zaskoczenie. Przed nami zaledwie cztery samochody. Nie ma więc tłumów, o których piszą społeczności internetowe. Pierwszy krok kontroli to sprawdzenie paszportów. Odbywa się jeszcze w trakcie kolejki do okienka. Sztuka jest sztuka czyli pani celnik dostaje do ręki trzy paszporty, zagląda przez szybę do środka, są trzy osoby Jeszcze rzut okiem na najmłodszego, śpiącego turystę, to też się zgadza, dostajemy z powrotem dokumenty i jesteśmy kierowani do okienka. Mamy z sobą, wydrukowane przed wyjazdem certyfikaty unijne potwierdzające nasze szczepienie dwoma dawkami przeciw covid. Posiadamy też potwierdzenie rejestracji na stronie ale to akurat celnika nie interesuje. Same certyfikaty nie są skanowane czy sprawdzane z dokumentami tożsamości. Wzrokowa kontrola czy je posiadamy i możemy jechać dalej. Wjeżdżamy na Chorwację i cały ciężar niepewności pryska jak bańka mydlana. Uśmiech i śmiech towarzyszy nam przez kilka następnych kilometrów. Poszło sprawnie i bez problemów. Być może ujście stresu doprowadziło do stanu, że pomimo łyków kawy z termosu organizm zaczyna prosić o przerwę, chwilę wytchnienia. Od czasów nocnej podróży powrotnej z Orebić wiem, że z własnym ciałem trzeba żyć w zgodzie i współpracować. Nie brać się za barki z własnymi siłami, ale zrobić sobie przerwę, zatrzymać się choć na parę minut. Tak robimy, kilkanaście kilometrów od granicy Chorwacko Węgierskiej przy autostradzie znajduje się duży parking. W nocy stoi już kilka samochodów, najczęściej zapakowanym po brzegi jak nasze auto. Stajemy i układamy się na małą drzemkę. Chorwacja wyspa Pag przeprawa promowa Nawet nie wiek kiedy zasypiam. Ze snu wyrywa mnie hałas na zewnątrz. Gdy ktoś jedzie na rodzinne wakacje ten w trakcie takiego postoju rozumie i wie, że obok też odpoczywają inni i wypada zachowywać się ciszej. Empatia omija czeskich kawalerów, którzy nic nie robią sobie z pory i faktu, że zatrzymali samochód obok innych, w których każdy stara się zregenerować przez chwilę swoje siły. W efekcie postoju bezmyślnych Czechów zbieramy się dalej. Pocieszam się, że spałem prawie godzinę. Ruszamy dalej autostradą aż do zjazdu na drogę 23. Na zewnątrz pomału rozjaśnia się. Po tylu godzinach jazdy przejazd serpentynami może wydawać się trudny. Skupienia i uwaga pracują na najwyższych obrotach, lepiej niż co tu kryć, nudnych autostradach. Sen musi poczekać, odpuszcza kompletnie gdy dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą E65. Widok sprawia, że radość jest jeszcze większa i budzi uśpiony jeszcze zachwyt. Piękne okoliczności przyrody towarzyszą nam od tej pory niemal cały czas. Bezchmurne niebo i towarzysząca nam tafla barwnego morza. Tak przejeżdżamy na przystań Prizna. Przeprawa promowa
Magistrala Adriatycka to jedna z piękniejszych dróg w Europie. Bywa zatłoczona i głośna, bywa również cicha i spokojna. Skrywa wiele niezwykłych odcinków. Jednym z nich jest piękna nadmorska szosa z Senj do Prizny. Odcinek ten często jest pomijany przez podróżujących na południe Chorwacji. Leży z dala od autostrady E71 łączącej północ z południem kraju. Aby się do niego dostać trzeba na zjeździe Žuta Lokva odbić w krętą drogę nr 23. Odcinek z Senj do Prizny biegnie po stromym adriatyckim brzegu, co zapewnia niesłychane wprost widoki. Możemy podziwiać całą plejadę chorwackich wysp – od Krk, przez Prvic, Sveti Grgur, Goli Otok, Rab aż do Pag. Z uwagi na położenie ten fragment magistrali adriatyckiej to jedna z najpiękniejszych dróg motocyklowych w Chorwacji. Droga wije się łagodnymi zakrętami co rusz odsłaniając miejsca, które aż proszą się o fotografowanie. Nie brakuje też ciekawych rozwiązań inżynieryjnych – wiaduktów, tuneli i innych ciekawych elementów infrastruktury. Nawierzchnia jest w stanie niemal idealnym, uważać trzeba tylko na wiejące czasem silne wiatry i dość niefrasobliwie jeżdżących chorwackich kierowców. Droga Senj-Prizna – informacje Długość trasy: 49 km Nawierzchnia: asfalt Maksymalna wysokość: bd Serpentyny: nie Stopień trudności: łatwy Droga Senj-Prizna – mapa Droga Senj-Prizna – film Droga Senj-Prizna – galeria
Jak dojechać Read Time : 1 Minutes Dojazd samochodem do Chorwacji 8 February 201318 June 2013 icroatia 1 Rozwój tzw. tanich linii lotniczych umożliwił turystom szybkie i sprawne podróżowanie do różnych regionów Chorwacji nierzadko w bardzo atrakcyjnych cenach. Mimo to nadal wielu z nas ciągle wybiera samochód; choć podróż jest dłuższa i bardziej uciążliwa, to jednak daje nieporównywalnie większe możliwości. Po pierwsze, samochód oznacza większą swobodę w decydowaniu […]
Bloguje od 2 i pół roku. Wszystkie publikacje na blogu czy fanpagu, nie sięgają w tył bardziej niż do maja 2016 roku. Nieco ponad dwa lata to dość krótko w porównaniu z tym, ile wspomnień udało mi się zgromadzić i ile miejsc odhaczyć na mapie. Moją pierwszą poważną podróż odbyłam w roku 2011, mając wtedy 17 lat. Pamiętam jak dziś, gdy znajomy wchodził do pociągu przez okno, by zająć nam miejsca, w drodze nad morze. Do roku 2016, tych podroży było co najmniej 6. Nie będę teraz liczyć. Przy okazji naszych ostatnich wakacji w Chorwacji, naszło mnie, by podzielić się z wami naszą chorwacką przygodą sprzed 4 lat. Tegoroczny wypad do Chorwacji nie był moim pierwszym. Było to jeszcze zanim wyemigrowaliśmy do Anglii, zanim zaczęłam blogować i zanim zaczęłam używać internetu w telefonie, Instagrama i Facebooka niemal 24 godziny na dobę. Mimo iż było to 4 lata, temu świat był nieco inny, nie mówiąc już o starej wersji mnie, która chyba wymieniła wszystkie możliwe poglądy na nowe. Nie jestem już tamtą Emilią, a wzbogaconą o doświadczenia, wersją, w odrobinę starszym, ale ciągle sprawnym wydaniu. Rok 2015 był czasem, kiedy to w rok po skończeniu szkoły, załamywałam ręce nie mogąc znaleźć pracy. Z perspektywy czasu widzę, że to raczej moja niedojrzałość sprawiała, że podchodziłam do tego dość dziecinnie, nie chodząc na wszystkie rozmowy i będąc bardzo wybredną w kwestii wynagrodzenia. Po tym, jak wyrzucili mnie z salonu piękności za zły wygląd, całkowicie załamana znalazłam prace w warzywniaku, na warszawskim Ursynowie. Ekipa była naprawdę fajna, ale praca zdecydowanie za ciężka i jak to bywa w Polsce, na czarno. Przy okazji wakacji moja frustracja sięgnęła zenitu i postanowiłam się zwolnić. Nasza sytuacja (moja i Arka) nie była znowu taka najgorsza. Oboje mieliśmy niejako zapewnioną opiekę. W pewnym momencie już nie wiem czyj to był pomysł, (podejrzewam, że mój, bo to ja przejawiam chęć eksploracji świata) wymyśliłam, że fajnie byłoby pojechać w podróż. Nie byle gdzie, bo nad Morze Czarne lub Adriatyckie. Idea przekuta w realizacje. Czasami się zastanawiam, gdzie podziała się moja odwaga? Od tamtej wyprawy minęło 4 lata i już nie przejawiam takiego zapału do realizacji moich planów. Posiadanie pieniędzy nie jako wrzuca ludzi w strefę komfortu, z której ciężko się ruszyć. Zanim wyruszyliśmy w Europe, przez kilka dni intensywnie studiowałam mapę i dokładnie analizowałam koszty. Jak na tamte czasy, a nie były zbyt odległe, mieliśmy dość ograniczone budżety. 1000 zł na głowę, na tygodniowe wakacje wliczając noclegi, przejazdy i jedzenie. Samoloty nie wchodziły w grę, bo wszystko było organizowane niemalże na ostatnią chwilę. W ostateczności zdecydowaliśmy się na podróż autostopem, z Wiednia do Chorwacji i dalej nad Morze Adriatyckie. To był nasz jedyny cel. Znaleźć się, gdzieś na plaży, nad Morzem Adriatyckim. Mecząca podróż, czyli o tym, jak droga potrafi być wyboista, ale warta celu, jeżeli tylko się nie poddasz. Kupiliśmy bilety na Polskiego Busa w cenie jakiś 100 zł na osobę, zgromadziliśmy osprzęt – namiot, karimaty, buty do wody, okulary do nurkowania i masę ciepłych, niepotrzebnych rzeczy. Moje wakacje nigdy w życiu, nie były tak niezaplanowane, jak wtedy. Założyliśmy na plecy ważące po 20-30 kg plecaki i wyruszyliśmy w naszą podróż. Wyjazd do Wiednia był późnym wieczorem. W stolicy Austrii byliśmy o godzinie 6:00 rano. Był to czas nieprawdopodobnych upałów w tym kraju. Termometry przekraczały 30 stopni już o godzinie 8:00 rano. Wysiadając z autobusu w centrum Wiednia, musieliśmy dostać się na autostradę do Graz w Austrii, a potem do Mariboru na Słowenii. Zacznijmy od tego, że nikt nie łapie stopa w centrum miasta. By dostać się na obrzeża, musieliśmy przemaszerować z plecakami dobre 7 km. Tamtego dnia nie czułam moich barków i przeklinałam moje umiejętności pakowania się. Stanęliśmy gdzieś przy wjeździe na wiadukt z tekturową tabliczką wskazującą na miasto Graz, w miejscu, w którym tylko idiota by się zatrzymał i czekaliśmy na transport. Mimo kiepskiej lokalizacji, po około 20 minutach już jechaliśmy w stronę naszego punktu docelowego. Facet, który nas zabrał, sam kiedyś podróżował autostopem, dlatego nie miał szczególnych oporów przed autostopowiczami. Widoki po drodze odbierały dech. Austriackie autostrady i góry to coś naprawdę niesamowitego. Droga sama w sobie jest przyjemnością. Autostrada przed Graz Na około 20 km przed samym Graz, nasz kierowca wpadł na genialny pomysł, że wysadzi nas na stacji benzynowej, bo tak będzie łatwiej nam coś złapać. Stacja benzynowa i pierwszy poważny kryzys. Okazało się, że była to najgorsza, możliwa decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Owa stacja benzynowa była zbudowana na wzgórzu, a samochody zatrzymywały się na niej jadąc z dwóch, różnych stron, co jest tam podobno dość rzadko spotykane. O podwózkę pytaliśmy Polaków jadących do Chorwacji oraz całą resztę innych podróżnych. Albo nie chcieli nas zabierać, a gdy chcieli okazywało się, że jadą w zupełnie inną stronę. Polacy tłumaczyli się zepsutym samochodem albo za małą ilością miejsca w kamperze. Arek chciał już na tej stacji rozstawiać namiot i spać. Spędziliśmy na niej 6 godzin, spaleni austriackim słońcem. Gdybym wiedziała, że to wszystko okaże się takie trudne, to bym się na to nie porywała. W tamtych czasach nie mieliśmy zdalnego Internetu, a ja nawet nie miałam porządnego telefonu, który by się nie rozładowywał po 30 minutach od włączenia danych komórkowych. Wydawało nam się, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Nasz bagaż Zawsze jest jakieś wyjście. Na mapie offline, którą wcześniej pobrałam na ten mój malutki ekran, udało nam się znaleźć lokalną drogę na tyłach stacji benzynowej, którą to udaliśmy się do wsi oddalonej o jakieś 5 km, by tam złapać autobus do Graz. Uwierzcie mi, to była tułaczka. Nie wiem jak Mojżesz mógł wędrować do ziemi obiecanej przez 40 lat? Gdybym była w jego orszaku, zawróciłabym już na starcie. Nie dosyć że podczas naszej drogi było upalnie, to jeszcze co rusz podchodziliśmy pod górę lub z niej schodziliśmy. W pewnych momentach myślałam, że plecak mnie przeważy. Koło godziny 17:00, udało nam się w końcu złapać autobus do miasta. Widoki w drodze do wsi. Byliśmy tak brudni i śmierdzący, że nawet ja nie chciałabym siedzieć z nami w samochodzie. W mieście zjedliśmy chińszczyznę i sfrustrowani dalej poszliśmy łapać stopa. By znaleźć odpowiednie miejsce, musieliśmy przejść jakieś 4-5 km. Powiedziałam wtedy Arkowi, że choćby nie wiem co, nie zostanę w Graz na noc, bo Austria jest dużo za droga jak na nasz budżet. Moja mina mówi wszystko. Najszybszy stop w mojej karierze. Stanęliśmy na drodze z tabliczką Maribor o godzinie 18:00-18:30 wieczorem. Ledwo podniosłam ją do góry i zatrzymała się przemiła Słowenka, około 30 lat, która wracała właśnie z pracy do Mariboru. Ludzie na Słowenii jeżdżą pracować do Austrii, bo bardziej im się to opłaca. Z Graz do Mariboru było jedynie 70 km. Na nasze pytanie, dlaczego się zatrzymała? Powiedziała że nie wie, że nigdy nie zabierała ludzi na stopa i że coś jej mówiło, by się zatrzymać. Dzięki bogu! W tamtym momencie, poczułam jakby moje prośby zostały wysłuchane. Zabrała nas do Mariboru, znalazła hostel i odstawiła do rąk własnych, samego właściciela. Emilio, bo tak było mu na imię, okazał się jej znajomym czy znajomym znajomego. Emilio, był Hiszpanem o kręconych włosach, który to znalazł swoją miłość na Słowenii i osiedlił się na stałe. Przemiły człowiek. Dał nam łóżka w pokoju wieloosobowym, w którym byliśmy jedynymi lokatorami. W Mariborze turyści są tylko przejazdem. Zatrzymują się tam na noc, w drodze nad Morze Adriatyckie. Miejsce cudowne i klimatyczne tylko ciche. Z Mariboru do Chorwacji było jeszcze całkiem daleko, a nam nie uśmiechało się znowu stać z tymi nieszczęsnymi plecakami, gdzieś na zadupiu, mając nadzieje że szybko coś złapiemy, zwłaszcza kiedy nasze barki odmawiały posłuszeństwa. Hostel w Mariborze. Taras który bardzo dobrze wspominam. W głowach pojawił się nowy pomysł. Bla Bla Car. Był to pierwszy raz, kiedy spróbowaliśmy tego serwisu. Znaleźliśmy na nim czesko-polską parę, jadącą samochodem z Wiednia do Chorwacji. Lokalizacja końcowa nie do końca była znana. Cena z Mariboru wynosiła 50 zł za osobę. Mieli podjechać dopiero o 17:00, dlatego mieliśmy cały dzień na zwiedzanie miasta. Nie specjalnie jest o czym mówić, jeśli chodzi o Maribor. Oprócz tanich papierosów, najstarszego wina pnącego się po murze na świecie i parku z kolorowymi rybami, nie było tam specjalnie nic ciekawego do roboty. Najstarsze wino na świecie w Mariborze Maribor Czerwonym samochodem z Czechem i Polką do Chorwacji. Podjechali po nas o godzinie 17:00. Oni, tak jak i my jechali na dziko do Chorwacji z jedną tylko przewagą, mieli swój samochód. Gdzieś koło godziny 24:00 wpadli na pomysł, by wyrzucić nas na autostradzie przy wlocie do Zadaru. Ewidentnie nie interesowały ich nasze losy. Wiadomo tylko było że mają zamiar przenocować na jakimś campingu. Stwierdziliśmy że gdziekolwiek zajadą, pojedziemy z nimi, a potem nasze drogi się rozejdą. I tak w nocy, zajechaliśmy do Solaris Beach Camp oddalonego jakieś 100 km od Zadaru. Niestety ceny były dość przerażające. 20 euro za dobę za namiot wydawało nam się horrendalną kwotą, zwłaszcza że słyszeliśmy o tańszych miejscach. Koniec końców porównując to miejsce z innymi, które widzieliśmy podczas tego wyjazdu, zakładam że chyba lepiej nie mogliśmy trafić. Tak wyposażonego campingu, jak tamten nigdy wcześniej nie widziałam. Solaris Beach Camp Solaris Beach Camp W tym roku postanowiliśmy odwiedzić to miejsce przy okazji pobytu w Szybeniku. To było bardzo dziwne uczucie wrócić w to samo miejsce po 4 latach i zobaczyć to wszystko jeszcze raz. Nostalgia to odpowiednie słowo. Nie za bardzo lubię ten stan. Przemijalność rzeczy mnie przeraża. Pamiętam moją frustrację następnego dnia rano, gdy zorientowaliśmy się że w sumie to jako jedyni jesteśmy tu bez samochodu i utknęliśmy na totalnym zadupiu. Mimo atrakcji, jakie znajdowały się na terenie obiektu po kilku dniach pobytu w ,,raju” zaczęło nam się nudzić. Jak pisałam, wyjazd ten był bardzo niezaplanowany. Skąpiliśmy sobie jak typowe Cebulaki. Mimo że mieliśmy pieniądze, codziennie jedliśmy jedynie bułki z serem i pomidorem, no bo nie mieliśmy dostępu do kuchni, a posiłki w restauracjach były zdecydowanie za drogie. Trochę śmieszą mnie tamte wakacje. Mam wrażenie że mimo większej odwagi, byłam dużo bardziej nieogarnięta. Nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy. Po powrocie do tego samego miejsca, zastanawialiśmy się jak mogliśmy wtedy siedzieć tam kilka dni, odwiedzając tylko Szybenik, kompletnie nie zdając sobie sprawy że mamy tak blisko do wodospadów Skradniski Buk. Jak się okazuje podróżowania też się trzeba nauczyć. Szybenik Mimo iż tak bardzo chcieliśmy jechać do Chorwacji i znaleźć się nad morzem, koniec końców zaczynało być nużąco. Postanowiliśmy że będziemy powoli wracać, ale po drodze udamy się do Zadaru. Zadar Z tego, co pamiętam w Zadarze spędzaliśmy cały dzień i połowę kolejnego. Już nie wiem, w jakim hostelu spaliliśmy, ale pamiętam że poznałam tam bardzo fajnych ludzi. Zanim jednak to się stało skakaliśmy, a raczej Arek skakał z pobliskich klifów, a następnie oglądaliśmy zachód słońca na morskich orguljach . Morskie orgulje, to takie schody schodzące do wody, w których są rury. Kiedy woda uderza o rury tworzy się muzyka. Przy schodach znajduje się też pozdrowienie słońca, czyli wielki panel słoneczny wbudowany w podłoże, który wieczorem świeci na różne kolory. Można po nim chodzić i się bawić. Klify w Zadarze Pozdrowienie słońca w Zadarze Zachód słońca w Zadarze był bardzo dobrym podsumowaniem tego wyjazdu. Zdecydowanie najbardziej pamiętam początek i koniec tego wyjazdu, przez wzgląd na targające mną emocje: zmęczenie, frustrację, szczęście, zachwyt, wdzięczności i inne. Pamiętam to tak wyraźnie jakby wczoraj. Powrót Powrót do Polski okazał się zdecydowanie prostszy. Ponownie zdecydowaliśmy się na Bla Bla Car. Za 100 zł z Zadaru do Katowic wróciliśmy z polską parą i jakąś dziewczyną, która jechała z wyspy Pag i zdecydowanie nadużywała słowa dwu pas. Nie mam pojęcia skąd była i co tam dokładnie robiła, ale po kilku godzinach jej gadania o dwu pasie, naprawdę mieliśmy dość. W Katowicach biegliśmy na pociąg do Łodzi, a potem do Warszawy. Podróż to uświadomiła mnie w kilku sprawach. Po pierwsze: Każda idea przekuta w realizacje znajduje w końcu swoje spełnienie. Po drugie: Droga do celu potrafi być bardzo wyboista. Jeżeli wiesz dokąd zmierzasz, nie powinna cię przerażać. Po trzecie: Brak planu na wakacje może okazać się nudą na wakacjach. Chociaż w naszym przypadku było to raczej mało kreatywne myślenia. ( Spokojnie, wszystkiego można się nauczyć.) Po czwarte: Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Po piąte: Nigdy nie wiesz, czy to twój pierwszy czy ostatni raz w miejscu w którym jesteś. Po szóste: Większość spakowanych przez ciebie rzeczy, nie przyda ci się na wakacjach. Po siódme ostatnie: Niektóre rzeczy dzieją się tak, jakby były zaplanowane i przesądzone z góry, jedyne co możemy wtedy zrobić, to zareagować tak by być z nich zadowolonym. Moja historia dobiegła końca. Mam nadzieje że wam się podobała i będziecie wracać po więcej. —-> by być na bieżąco polub mnie na fanpagu.
droga do chorwacji 2017